Blokada językowa
Typowa historia o tzw blokadzie brzmiałaby mniej więcej tak:
„Uczę się angielskiego od wielu lat, dużo rozumiem, ale ciągle obawiam się mówić, nie ufam swoim kompetencjom, przez co nie podejmuję wyzwań, które wymagają komunikacji po angielsku, czy będzie to nowe stanowisko, nowa praca, podróż, relacja, rozwój osobisty. Próbowałam różnych kursów, aplikacji itp., ale ciągle nie mówię albo nie mówię tak jakbym chciała.”
W opowieściach o nauce języka obcego dominują lęk i wstyd, do głosu dochodzi nieznoszący wymówek krytyk wewnętrzny, który markuje każde nasze słowo, jak gdybyśmy startowali w olimpiadzie językowej i karze za każdy błąd, jakby od poprawności naszego angielskiego zdania zależał los świata. Ten wewnętrzny głos, który odbiera nam jakąkolwiek przyjemność mówienia, wgrywa się w nasz system samoistnie, jak wirus, który karmi się każdym doświadczeniem podważenia naszych kompetencji i naszej wartości. Większość z nas, dorastając w Polsce, nie miała warunków do tego, żeby uczyć się języków w atmosferze swobody, łagodności i zabawy, które byłyby optymalnym środowiskiem rozwijania kompetencji, zwłaszcza komunikacyjnych. Niewiele z nas zostało też nauczone empatii w stosunku do siebie, a co za tym idzie bardziej realistycznego spojrzenia na swoje umiejętności. Nasze standardy są często zawyżone, oceny zbyt ostre i nieprzystające do faktycznych potrzeb, a odwzorowujące raczej wyobrażenia i oczekiwania na temat siebie, które rzadko są naprawdę nasze. To wszystko powoduje, że usztywniamy się w gorsecie samokrytyki i lęku; próbując mówić po angielsku wpadamy w stan stresu, nasz układ nerwowy reaguje adekwatnie i odcina nas od zasobów intelektualnych i relacyjnych, nastawiamy się na przeżycie.
Praktyka prowadzenia sesji językowych zaskoczyła mnie lekkością.
Słuchając tych opowieści, czytając w Internecie posty osób, które szukają wsparcia w nauce, wyobraziłam sobie coaching językowy jako ciężką pracę z rozbrajaniem niesłużących przekonań. Praktyka prowadzenia sesji językowych zaskoczyła mnie lekkością. Osoby, z którymi się spotykam mówią po angielsku od naszego pierwszego spotkania, nawet jeśli tylko przez pięć minut. Na każdym kolejnym spotkaniu mówią – więcej i swobodniej, a czasami mniej i z większą blokadą – ale mówią po angielsku. Komunikujemy się, rozumiemy, wymieniamy doświadczeniami, żartujemy, poznajemy się. Nie zdarzyło mi się, żeby było inaczej, wbrew zapewnieniom moich klientek i klientów, że w ogóle nie mówią, że robią mnóstwo błędów, że brakuje im ciągle słownictwa. Tak, robią błędy i brakuje im czasem słowa, choć zdecydowanie rzadziej niż się tego spodziewam, kiedy rozmawiam z nimi po raz pierwszy przez telefon. Ale przed wszystkim płynie między nami komunikacja, taka jaka jest możliwa w danym momencie, na dany temat.
Dzieje się tak nie ze względu na jakąś magiczną formułę na płynność językową, którą wynalazłam, ale ze względu na jakość przestrzeni i relacji, które razem tworzymy, a które sprawiają, że nasz krytyk może trochę przycichnąć, a układ nerwowy powrócić do stanu większego relaksu. W tej przestrzeni nieoceniania, akceptacji, ale przede wszystkim połączenia z drugim człowiekiem dzieje się magia. Taka dość zwykła magia, która polega na tym, że coraz bardziej czujesz, że możesz poluzować ten gorset oczekiwań i krytyki i zacząć tu gdzie jesteś z większym luzem, po prostu być sobą, również po angielsku.
Gdy się stresujemy, nasz układ nerwowy odcina nas od zasobów intelektualnych i relacyjnych, bo zależy mu tylko na tym, byśmy przeżyli. Dlatego trudno nam przypomnieć sobie słowo czy wyrażenie, gdy stoimy przy tablicy przed całą klasą albo jąkamy się występując przed publicznością. Mimo, że żadna z tych sytuacji nie zagraża naszemu fizycznemu bezpieczeństwu, nasze ciało zachowuje się często tak, jakby było wręcz przeciwnie. Jeśli mówienie w obcym języku wiąże się dla mnie ze stresem, to niejako z automatu każda sytuacja, w której muszę używać języka, przywołuje obronną reakcję organizmu. Dobra wiadomość jest taka, że każde nowe pozytywne doświadczenie, tak jak wcześniej te negatywne, osadza się w naszym ciele i umyśle i sprawia, że kolejna rozmowa staje się łatwiejsza. Dobre doświadczenia służą nam po jakimś czasie jako zasób, z którego możemy korzystać coraz swobodniej, już nie tylko podczas sesji coachingu językowego, ale również poza nimi.
Punktem wyjścia do pracy jest więc dla mnie zawsze bezpieczna, swobodna przestrzeń, a drogą do płynności, do realizacji planów i marzeń, które wymagają angielskiego jest przede wszystkim regularna praktyka komunikacji, która oswaja z byciem sobą w obcym języku i poluzowuje ciasny gorset oczekiwań, który zbyt często na siebie nakładamy, gdy mówimy w obcym języku. Bo wiem, że gorsety mogą być sexy, ale jednak zawsze utrudniają oddychanie i krępują swobodę ruchów, a płynność językowa lubi swobodę, przepływ i luz.